piątek, 12 października 2012

Something from Nothing: The Art of Rap - Recenzja

Poszłam na „Sztukę Rapu ” z ogromnymi oczekiwaniami. Przede wszystkim dlatego, że film ten zrobił ktoś, kto dla mnie jest swoistym wzorem - były członek gangu Hoover Crips, który z ulicznego przestępcy zamienił się w profesora. Subkultura hip-hopowa dopiero od niedawna zaczęła być traktowana przez środowiska akademickie poważnie. Znamienne jest to, że Ice-T należy do obu tych środowisk. Swoją osobą udowodnił on, że raperzy mogą mieć potencjał, że to ludzie z inteligentni oraz pełni pasji. Po Ice-T, jak i po zaproszonych przez niego gościach mogłam się spodziewać filmu ciekawego i inspirującego. Czy taki był, napiszę w dalszej części recenzji.


„Sztuka Rapu” to dokument będący opowieścią o rzemiośle, o tworzeniu, o pasji. Temat subkultury hip-hopowej został w nim potraktowany wybiórczo. Reżyser produkcji skupił się w swoim dziele na rzemiośle MC. Film składa się z wywiadów prowadzonych w bardzo luźny sposób, w niektórych momentach przyjmują one konwencję „kumpelskiej” rozmowy. Wywiady te przeprowadzane są z ikonami amerykańskiego rapu. Pytania zadaje sam Ice-T i to on jest tu głównym narratorem, jednak każdy artysta, z którym rozmawia przejmuje tę funkcję w momencie kiedy opowiada o sobie w kontekście tworzenia rapu i współtworzenia subkultury hip-hopowej. Pytania się powtarzają, pokazują to samo zagadnienie z różnych punktów widzenia. U każdego MC proces tworzenia swoich tekstów przebiega w trochę inny sposób, każdy z nich ma też coś innego do przekazania światu. 

Produkcja jest przekrojem idei, emocji, opinii na temat muzyki hip-hopowej. Warto jednak zauważyć w zbiorze tych wszystkich wypowiedzi wspólne elementy. Po pierwsze dla wszystkich gości Ice-T, rap jest czymś więcej niż samym dźwiękiem, czy słowem. Oni wraz z rapem przejęli hip-hopowy styl życia. Każdy z nich próbuje osiągnąć doskonałość w swoim fachu. 


Ice-T zabrał widza w podróż po Stanach Zjednoczonych Ameryki, po ulicach i osiedlach amerykańskich metropolii. To one są kolebką subkultury hip-hopowej, miejscem gdzie wszystko się zaczęło. Podążał on tropem dwóch Wielkich Migracji XX wieku. Było to dla mnie niezwykle czytelne, także dlatego, że zaprezentował Wschodnie i Zachodnie Wybrzeże pomijając Brudne Południe.

Pierwsza Wielka Migracja ludności afro amerykańskiej (ale nie tylko, bowiem do tej grupy można też zaliczyć np.  Latynosów) nastąpiła z agrarnego Południa na Wschodnie Wybrzeże, którego ośrodkiem był Nowy Jork. Druga Wielka Migracja w Stanach Zjednoczonych Ameryki  zaprowadziła masy ludzi  do rozwijającej się pod względem przemysłowym Californii. Łatwo zauważyć w produkcji, że Ice-T podąża właśnie tym szlakiem.


Warto zwrócić w filmie uwagę na piękne zdjęcia i  niebanalne ujęcia. Szerokie plany, ujęcia z góry na przedstawiane miasta pozwalały oddać ich estetykę oraz klimat (choćby bardzo rozwinięty pod względem infrastruktury, pełen drapaczy chmur Nowy Jork w kontraście do ponurego, zaniedbanego Detroit). Jazdy kamery tworzyły wrażenie odbywania swego rodzaju podróży... Razem z autorem filmu lataliśmy do miast i wybieraliśmy się w nich na przejażdżki samochodem.
Interesującym mnie osobiście tropem w filmie była kwestia oryginalności w „sztuce”, która właściwie polega na zapożyczeniach i odwołaniach do innych dzieł. Z jednaj strony bowiem wspomniane jest, że w hip-hopie ważna jest oryginalności, z drugiej zaś, że muzyka tejże subkultury polega na odwołaniach do korzeni. Rap to rodzaj sztuki, który jest dialogiem, to swoisty hipertekst, dlatego też wciąż mam poczucie, jak pewnie i wielu pokornych jego odbiorców, że wiem za mało, że słyszałam za mało. 

W filmie nie ma nic wymuszonego, mimo profesjonalnego wykonania pod względem technicznym, odbiorca może zobaczyć prawdziwe ulice wielkich amerykańskich miast, studia nagrań, domy. Warto też zwrócić uwagę na poczucie humoru. Rap charakteryzuje się ironią, sarkazmem, dystansem do siebie i właśnie poczuciem humoru. Podobało mi się, że w filmie te elementy także były widoczne. Urzekła mnie też naturalność  zachowań, wypowiedzi osób występujących w produkcji. Jako odbiorca odniosłam wrażenie, że Ice-T dał swoim gościom ogromną swobodę. Ceną za ową swobodę były czasem zbyt długie ujęcia hip-hopowej „nawijki”, które momentami stawały się nużące.


W „Sztuce Rapu” pojawiło się też parę elementów, które dla mnie były nie do końca zrozumiałe, np. postawienie Kanye’go Westa obok artystów takich jak Rakim, Afrikaa Bambaataa, czy Nas. Muzycznemu rzemiosłu Westa, czy jego umiejętnościom producenckim nie mogę nic zarzucić, a jego rap zaprezentowany w filmie był dla mnie porywający. Zawsze jednak miałam pewne wątpliwości co do głębi jego przekazu i ogólnie mówiąc autentyczności, która jest dla mnie jednym z głównych wyznaczników dobrej muzyki hip-hopowej.

W filmie brakowało mi też rozwinięcia niektórych lekko tylko nakreślonych zagadnień. Rap to nie jedynie słowo, ale też bit, rytm. O tym było w mojej opinii trochę za mało. Zrozumiałam zamysł twórcy obrazu, który jak sądzę polegał na pokazaniu jednego filaru subkultury hip-hopowej – mc’ingu, ale wspomniany został też beatboxing i dj`ing. Te dwa elementy zostały potraktowane nazbyt naskórkowo. Czysto subiektywnie to ujmując, zabrakło mi w dziele Ice-T muzyki, dla mnie mogłoby jej być, zarówno w ujęciu teoretycznym jak i praktycznym, dużo więcej. Podtytuł produkcji to  „Coś z Niczego”. Myślę, że dlatego wspomniany został beatboxing i dj’ing, aby pokazać, że pod względem czysto materialnym hip-hop naprawdę powstał „z niczego”. Subkultura ta została stworzona przez ducha, emocje, idee oraz korzenie tkwiące głęboko w historii „Czarnej Ameryki”. To stanowczo zostało w „Sztuce Rapu” oddane.

Konkludując, produkcja Ice-T była dla mnie ciekawa i inspirująca, pokazała ona subiektywne spojrzenie wielu osób na rap i hip-hop. Wyrażała ogromny szacunek do subkultury hip-hopu i uważam, że stała się hołdem dla jej sztuki i artystów. Jestem pewna, że wrócę do tego filmu i spiszę z niego niektóre wypowiedzi. Znalazło się w nim bowiem wiele „złotych myśli” i cennych informacji.















Autor tekstu: Natalia Gołębiowska

9 komentarzy:

  1. Natalia spoko recenzja

    Pozdro
    N....

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlaczego naklejacie swoje naklejki na rozkładach jazdy autobusów na przystankach? Jesteście zwykłymi wandalami, a te wasze wlepki obsyfiają przestrzeń publiczną i utrudniają ludziom życie. Na moim podwórku się nie robiło chlewu, widać was inaczej wychowano.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Nasze" "naklejki" są dla Ciebie aktem wandalizmu. "Obsyfiają" (tak przy okazji następnym razem nie ignoruj tych czerwonych falek pod wyrazem, bo oznaczają one błąd w pisowni, a skoro jesteś tak dobrze wychowany to pielęgnowanie ojczystego języka powinieneś wyssać z mlekiem matki) i utrudniają życie ludziom... A jak nazwiesz w takim razie reklamy, ogłoszenia typu sprzedam/kupię, bilbordy, neony czy wielkoformatowe reklamy na mieście? To też wandalizm? Idąc twoim tokiem rozumowania tak. Tyle, że ktoś kto reklamuje się w ten sposób może to robić o ile zapłaci za taką możliwość albo i to nie. A wobec tego, taki Anonimowy gość jak Ty, nie ma nic do gadania. Z resztą czepiasz się vlepek a reklama już Ci nie wadzi... Choć to ona zdecydowanie bardziej "utrudnia życie ludziom".
      Pojęcie wandalizmu wg. Ciebie, zależy teraz od tego czy istnienie mojej wlepki jest uregulowane finansowo... Za reklamę na przystanku trzeba płacić gdyż stoi za tym cel komercyjny. Naklejki nie mają takiej roli. Zawsze stoi za nimi jakiś artysta, ale jedyną wartością jest tu chęć przykucia uwagi na coś lub kogoś, przekaz, promocja swojej twórczości, której nie kupisz w Ikei, czy Super Samie. Dlatego skoro musisz się czepiać i widzisz w tym jakiś cel, to może zacznij czepiać się rzeczywistych problemów a nie urojonych. Jeśli przeszkadza Ci mała "naklejka" zrobiona przez młodego graficiarza albo grafika, a nie drażnią się wielkie neony korporacyjne tuż nad twoim oknem, to może czas w końcu pochlastać się czerstwą bagietką i zaszyć się w piwnicznych czeluściach raz na zawsze. Albo wrócić w końcu do rodzinnych stron, z dala od zgiełku wielkiego miasta, tych obleśnych naklejek i cywilizacji. Albo rozluźnić nieco muskuły....

      Poza tym nadmienię, że przystanek autobusowy to nie twoje podwórko na którym ktoś ci chlew robi, a przestrzeń publiczna jak wspomniałeś sam. W twoim mieszkaniu nikt nie urządzi sobie galerii, tak jak i ty nie będziesz robił swoich porządków na przestrzeni miejskiej. Wychowanie nie ma tu nic do rzeczy. Za to podejście do rzeczywistości, ludzi, sztuki i nowoczesności owszem. Może zatem następnym razem, zamiast wylewać swoje żale, zastanów się czy masz dostateczny do tego powód. Bo inaczej stajesz się tylko internetowym trollem, jednym z tysiąca, którego zdanie nie jest warte komentarza ani odpowiedzi, której dziś wyjątkowo miałeś przyjemność się doczekać. Wlepki to nie wandalizm i pogódź się z tym, że są i będą niezależnie od twojego widzi-misie... Pzdr.

      Usuń
  3. Mamy inne wyobrażenie na temat wykorzystania tego typu elementów przestrzeni publicznej;)
    Ponadto nie rozklejamy vlepek tylko rozdajemy.

    Pozdrawiamy piąteczka!

    OdpowiedzUsuń
  4. Komentarzem do mojego artykułu są jakieś chore pretensje na temat wlepek, myślę że już sam ten fakt świadczy o człowieku, który zamieścił ten post.
    Jest taki nurt w sztuce i kulturze zwany street artem, może warto napisac na ten temat artykuł, bo widzę, że dyskusja mogłaby byc ciekawa

    OdpowiedzUsuń
  5. Robicie chlew i niszczycie przestrzeń publiczną. Jeśli tego nie rozumiecie, to znaczy, że macie wielką czarną dziurę tam, gdzie normalni ludzie mają poczucie przyzwoitości, estetyki i dobre wychowanie. Jakim durniem trzeba być, żeby tymi paskudnymi papierzyskami oblepić całkowicie znak drogowy czy drogowskaz miejski. To jest przestrzeń publiczna, czyli należąca do wszystkich, a wy tymi śmieciami po prostu robicie kupę w salonie. Żeby to rozumieć, trzeba mieć minimum dobrego wychowania. To nie jest żaden street art, tylko pospolity wandalizm, tak jak większość bazgrołów w mieście to gówniane bohomazy napacykowane przez chuliganów, a nie żadna sztuka.

    Nie macie cienia przyzwoitości. Zamiast przeprosić i pójść posprzątać, pieprzycie głodne kawałki o sztuce. Trzeba też być zwykłym chamem, żeby pisać jakieś bzdury o "powrocie w rodzinne strony". Tak się składa, że Warszawa to moje rodzinne strony od kilkunastu pokoleń i dlatego ja moje miasto szanuję. Dureń, który na znaku drogowym przykleja kilkanaście waszych naklejek nie szanuje miasta i taki z niego warszawiak jak z koziej d... trąba.

    "Z resztą czepiasz się vlepek a reklama już Ci nie wadzi..." A skąd wiesz czy wadzi czy nie? Myślisz co piszesz, czy tylko gadasz po próżnicy? 'pielęgnowanie ojczystego języka powinieneś wyssać z mlekiem matki" Może i ty popielęgnuj i naucz się, że "zresztą" pisze się razem, mądralo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za wyczerpującą dygresję. Gdyby twoja wypowiedź była choć trochę bardziej nacechowana nienawiścią to na 100% administrator usunął by twój wpis. Zależy nam na merytorycznej dyskusji a taka ma wartość dopiero po podpisaniu się.

      Pamiętaj że vlepki są rozdawane w ponad 15 sklepach w całym kraju i nie mamy wpływu na to w czyje ręce wpadną

      Zapewniam że sam nigdy nie zasłoniłem naklejką rozkładu jazdy. Są do tego lepsze miejsca :)

      Poza tym wolę ściany całe w tagach i vlepkach niż jednolite i szare ale to już kwestia gustu a o tym się nie rozmawia.

      Usuń
  6. co za nuta leci w 1:06:00 filmu?
    są wtedy ujęcia z Los Angeles

    OdpowiedzUsuń