Bezczel, wbity w pokrytą bitewnym kurzem zbroję, patrzy groźnie spode łba. Za nim apokaliptyczny krajobraz po bitwie – posępne niebo, ogień trawiący resztki zniszczonych chat. Na plecach MC dumnie sterczą zajęte płomieniem husarskie skrzydła. W ręce jego zdobiona tarcza z ogromnym, dumnym napisem „Fabuła”. Drugą ręką Bezczel powoli, nieubłaganie wysuwa zza pleców zakrwawioną szablę, szykując się do walki…. Tak się prezentuje okładka pierwszej solowej płyty reprezentanta Białegostoku i składu Fabuła. Choć cover ten jest nieco śmieszny i przesadzony, niesie za sobą zrozumiały przekaz – Bezczel na majku gotów jest dać ogień i roznieść scenę w pył. Teraz on tu rządzi, on jest „The Master”… Czy tak jest w rzeczywistości?
W dużym stopniu – owszem. „A.D.H.D” to ciężka, bezkompromisowa jazda bez ugrzecznień, agresywne flow gospodarza i grube, bangerowe bity. Już na starcie, po epickim intrze, dostajemy numer na ciężkich werblach i obowiązkowych klawiszach, na którym Bezczel pewnym, mocnym, czasem przechodzącym niemal w krzyk głosem zapodaje swoje linijki („CZUJESZ TĘ MOC, TEN VIBE, PIERDOLNIĘCIE?!” – aż chce się zakrzyknąć „Hell Yeah”!). Bezczel udowodnił już nieraz, że od rzeszy przesadnie pewnych siebie, a nie prezentujących niczego graczy odróżnia go znakomita technika – i na „A.D.H.D.” potwierdza to ponownie, prezentując bardzo wysoką formę. W porównaniu do albumu z Kobrą mniej tu specjalnie długich wersów, zmuszających do przyśpieszania – a kiedy się zdarzają, Bezczel dobrze nad nimi panuje. Świetna dykcja, dobrze dopasowane rymy – to mocne strony białostockiego MC. Absolutnym szczytem jego umiejętności jest zwrotka w „Proforma 2”, imponująco obsadzonym posse-cucie, gdzie Bezczel jedzie fenomenalnie na jednym rymie, nie dając zjeść się zacnym przecież gościom, takim jak Ero czy Pyskaty. To duża zaleta „A.D.H.D” – czuć, że to w pełni solowy album, na którym to Bezczel dyktuje warunki, nikt inny. Jedynym gościem, który rywalizuje z nim o prymat, a właściwie przegania gospodarza, jest Cira, który absolutnie zmiażdżył doskonale kontrolowanymi przyspieszeniami i świetnie napisaną zwrotką w „Doprawdy?”
Liryki to 3xB: battlerap, bragga i bunt, w solidnej dawce. Hejterzy schować się, mój rap jest na najwyższym poziomie, wokoło mnie jest źle – schemat znany i lubiany. Bezczel nie przebiera w słowach, an i nie sili się na delikatność – tryb „Rhyme and Destroy” 100% on. Obrywa się nie tylko hejterom i fałszywcom – „Prawo ponad Prawem” to potężny diss/manifest polityczny skierowany przeciw obecnej sytuacji w naszym kraju… Linijki padają w nim ciekawe, choć zanadto miejscami ogólne.
Nie samym jednak bragga człowiek żyje – Bezczel, wiedząc o tym, zadbał o nieco zróżnicowania. Postanowił pokazać swój talent, jeśli chodzi o storyteling – i zafundował nam ciekawy, zadziorny „Epizod” oraz aż sześciominutowy track na świetnym, bazującym na orientalnym samplu bicie Bob Aira – „Zatrutych uczuć woń”. Dobrze skonstruowana i opowiedziana historia, jednak morał jej nieco oklepany…. Bezczel serwuje oprócz tego również kawałek dedykowany damie swojego serca – „Nie umiemy żyć ze sobą, nie umiemy żyć bez siebie”. Szkoda tylko, że nie jest to kawałek zbyt udany – od przesłodzonego bitu, poprzez słaby refren Kroolika Underwooda, aż po nazbyt jednak brzmiącą agresję w nawijce Bezczela… Wcześniej proponuje on nam też odpoczynek od ciężkich bitów w postaci elektronicznego, crunkowego sztosu – czytaj: „Rzeźni”, z gościnnym udziałem składu PTP i będącego jak zawsze na pełnym chillu Soboty. Świetna rzecz, z naprawdę uzależniającym refrenem, i umiejętną nawijką.
Reasumując - „A.D.H.D” to kawał dobrego, soczystego rapu, pewna, sprawdzona mieszanka, bez większych udziwnień. Ze znanych, podstawowych pomysłów i tematów Bezczel nie zbudował niczego nowego. Oddał nam za to jeden z mocniejszych materiałów pierwszego kwartału 2013, i potwierdził swoje nieprzeciętne umiejętności. Mocne 7 z plusem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz