O, taaak…. Nowy album La Coka Nostra właśnie sieje pogrom w moich głośnikach. Grupą tą – połączeniem sił Slaine’a z Bostonu, Danny’ego Boya i Everlasta z House of Pain oraz Ill Billa z Non Phixion – zajarany byłem, od kiedy tylko dotarły do mnie plotki o jej sformowaniu. Taki skład zwiastował zero kompromisu i destrukcję totalną – twarde, brutalne, bezczelne teksty, plus mroczne beaty od DJ’a Lethala z Limp Bizkit – w marzeniach wielu fanów, w tym moich, jawił się oto hip-hopowy odpowiednik Slayera.
Po świetnych singlach w 2007 roku światło dzienne ujrzał pierwszy album kolektywu – „A Brand You Can Trust”… i szczerze mówiąc, trochę mnie on zawiódł. Owszem, było mrocznie, bez zahamowań, chłopaki zaprosili też do nagrań świetnych gości (m.in. Snoop Dogg, Sick Jacken z Psycho Realm, Immortal Technique, B-Real), ale czegoś tej płytce brakowało. Po wyrąbistych „That’s Coke” i „I’m an American” reszta płyty nie dorównała im poziomem (z kilkoma wyjątkami, np. „The Stain”). Niemniej wciąż była to dobra płyta dla wielbicieli „ciemnej strony hip-hopu”.
Aż pięć lat musieliśmy czekać, by Ill Bill i spółka wydali drugi album. By podsycić zajawkę, wypuścili oni przed premierą kilka singli, poczynając od zilustrowanego klipem „Malverde Market”, a potem „My Universe”. Kliknąłem, odsłuchałem, obejrzałem…. I znów rozczarowanie! To jest La Coka Nostra? Owszem, to tracki bardzo przyjemne, spokojniejsze, ale niezwykle mroczne… ale gdzie podziała się ta energia, ta moc, to rockowe pieprznięcie z „A Brand You Can Trust”? Do tego, czy te kawałki nie brzmią zbyt do siebie podobnie? (Uprzedzając trochę fakty: teraz, po przesłuchaniu całego albumu UWIELBIAM i „Malverde Market”, jak i „My Universe” całym moim czarnym serduszkiem).
Dodatkowo, w obozie LCN przed premierą doszło do rozłamu: z powodu choroby córki z grupy odszedł Everlast. Wielka szkoda – Mr. House of Pain to utalentowany muzyk, który był ogromnym atutem składu na „A Brand You Can Trust”. Podchodziłem więc do „Masters of the Dark Arts” z pewną obawą o jakość materiału. Jak się okazało… całkowicie niepotrzebnie.
W skrócie: ten album jest zajebisty. Rozwijając: to 14 tracków, z których sączy się czyste zło, czternastka, na której Ill Bill i Slaine rozwijają skrzydła, często przyćmiewając gości. Okazuje się, że bez melodyjnych wokali i rapu Everlasta panowie potrafią sobie znakomicie dać radę. Obok niebanalnych umiejętności na majku panowie to znakomici tekściarze, inteligentni, oczytani i charyzmatyczni, potrafiący werbalnie niszczyć przeciwników („Mind Your Business”) jak i opowiadać nieźle historie (jak Slaine w „My Universe”).
Gościnnie tym razem w nagraniach udział wzięli: ponownie Sick Jacken (jak zawsze świetny w „the Eyes of Santa Muerte”), Vinnie Paz z Jedi Mind Tricks (w refrenie ‘My Universe”, i zwrotka w „Murder World” – fenomenalny – Vinnie ma niesamowity głos z rodzaju „takich, które nie chcielibyście usłyszeć w ciemnej uliczce”), dawno nie słyszany Thirstin Howl III, Big Left oraz bardzo dobry Sean P, który zapodał początkową szesnastkę w zimnym, elektronicznym „Electric Funeral”.
Produkcja? Również znakomita. Ill Bill sięgnął po producentów, którzy sprawdzili się na jego wspólnym albumie z Vinnie Pazem – C-Lance, Sicknature, Jack of All Trades, sam dorzucił również swoje świetne beaty. Statik Selektah opracował beat do „My Universe”, a sam maestro DJ Premier pobłogosławił album produkcją „Mind Your Business” (produkcją jednak średnią, szczerze mówiąc – trochę zbyt podobną do „Society is Brainwashed” Ill Billa) Tym razem wyraźnie w odstawkę poszedł DJ Lethal, nie przeszkodziło mu to jednak dostarczyć jeden z najlepszych numerów – zamykający album, epicki utwór tytułowy.
Większość beatów to ostre, brudne produkcje, oparte na pobudzających adrenalinę samplach i wbijających w ziemię snare’ach. Brzmi to znakomicie, choć podobnie jak na „A Brand”…, pewne numery zapadają w pamięć bardziej, inne mniej. Z powodu takiej, a nie innej produkcji niektóre kawałki mieszają się ze sobą i można przez to odnieść wrażenie, że jest to album „robiony na jedno kopyto”, z braku lepszego określenia. Ill Bill to fantastyczny beatmaker (dostarczył zdecydowanie najlepsze beaty – choćby absolutnie niszczący „Letter to Ouisch”), chciałoby się, żeby dał coś więcej. My, fani, nie mamy nić przeciwko kolejnemu produkcyjnemu „The Hour of Reprisal”, który pod tym względem nie ma konkurencji.
Reasumując – „Masters of the Dark Arts” to album lepszy, bardziej kompletny i mroczniejszy od „A Brand You Can Trust”. Nie jest pozbawiony wad, ale zapewnia to, czego oczekiwali fani „ciemnej strony” - mocne wrażenia. 4,5 na 6.
Autor: M. Wojsz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz