wtorek, 19 listopada 2013

Lao Che - Kraków 16.11. Klub Studio - relacja

Do polskiego rocka mam stosunek… najwyżej ambiwalentny. Osobiście wolę spędzać długie godziny, słuchając szeroko pojętej „czarnej muzy”, od czasu do czasu włączając także ostrzejsze i brutalniejsze metalowe granie. Rzadko kiedy w mym odtwarzaczu gości płyta z gatunku „alternatywny rock”, jeszcze rzadziej – płyta z tegoż gatunku nagrana przez polski band

Nie oznacza to jednak, że z marszu skreślam całą polską rockową scenę. Jest jeden zespół, który zdołał wpierw mnie zaciekawić, następnie zdobyć moje uznanie, wreszcie – podbić moje serce całkowicie. Zespół ów to Lao Che, którego jestem wiernym fanem od czasów sławetnego „Powstania Warszawskiego”. Uwielbiam płocką ekipę za niesamowitą wyobraźnię, niestronienie od eksperymentów oraz za inteligentną warstwę tekstową. Do tej pory jedynie raz podziwiałem Lao Che na żywo, podczas Juwenaliów krakowskich kilka lat temu – w tę sobotę jednak po raz drugi miałem okazję zobaczyć ich live.  



Koncert odbył się 16 listopada, późnym wieczorem w dobrze znanym Krakowianom klubie Studio. Choć nie darzę miejscówki tej jakoś szczególnie ciepłymi uczuciami (znacznie bardziej lubię Kwadrat, szczerze mówiąc) – przyznać trzeba, że jej mroczne, oszczędne wnętrze ma swój klimat. Dodatkowo Studio pochwalić się może dobrą akustyką, przez co koncert brzmiał bardzo dobrze, bez rażących uszy problemów z hałasem.

Przed Lao Che półgodzinny suport zagrała nieznana mi grupa o prostej i jakże wymownej nazwie Pieniądze. Wyluzowana, tryskająca dobrym humorem ekipa przedstawiła się jako „Lao Che” (?!) i bez zbędnych ceregieli zaczęła grać dobry, mocny rock z wyraźnymi wpływami punka. Choć Pieniądze i ich muzyka bujali jak należy, widać jednak było, że publiczność była lekko zniecierpliwiona, wyczekująca na nieco bardziej odjechany i eksperymentalny rock od Starego Che. 

Nadeszła godzina 21.00, znienacka aktywowane zostały telebimy, światła przygasły…. I oto na scenie pojawiły się gwiazdy wieczoru. Kontynuując rozpoczętą przez grupę supportującą grę, przedstawili się jako Pieniądze (szczerze mówiąc, było to śmieszne jedynie z pierwszym razem – później „gag” ten stał się monotonny i denerwujący, a panowie nie odpuścili z nim do samego końca) i  wystartowali z „Już jutro” z ostatniej płyty. 

Ogólnie występ Lao Che określiłbym jako wzorcowy. Pełna profeska – m.in. umiejętnie dobrana tracklista – miks utworów z czterech wydanych albumów, minus „Powstanie” (wielka szkoda, sam Spięty jednak kategorycznie powiedział, że utwory z tej płyty grane nie będą), ergo: swego rodzaju „greatest hits”. Mieliśmy okazję już jako drugi utwór usłyszeć najlepszy kawałek płyty „Gospel”, czyli „Czarne kowboje” (ten fragment ok. 3 minuty – „Jadą braciszkowie moje…” to po prostu poezja, i wielce byłem ucieszony, że panowie znakomicie odtworzyli go na żywo). A dalej było jeszcze lepiej – publiczność szalała przy „Hydropiekłowstąpieniu” (ponad setka ludzi w jednym pomieszczeniu krzycząca na cały głos „UTOPIĘ”!!!! – całkiem surrealistyczne), „Urodziła mnie ciotka” czy ‘Bóg zapłać”. Zdarzyły się momenty wolniejsze i klimatyczne – szczególnie mocne wrażenie zrobiły wolny, jazzujący „Dym” oraz niepokojąca, niszcząca atmosferą ‘Wiedźma” (wzbogacona znakomitymi wizualizacjami wyświetlanymi na telebimach). Fantastycznie wypadł też „Jestem psem”, przy którym panowie chwycili za majki i straight hip-hop style buszując po scenie, zarapowali tekst (Przy tym utworze zawsze mam jakąś taką niepokojącą myśl, że tak Kaliber 44 rymowałby w XXI wieku, gdyby Mag żył…) 

Po świetnym wykonaniu „Prąd stały/prąd zmienny” Lao Che pożegnali się z widownią i szybciutko zniknęli ze sceny…. Stali bywalcy koncertów rockowych wiedzą jednak, że nie z nimi takie numery (No ok,  sam Spięty też oznajmił, że będzie bis) i okrzykami i oklaskami bezzwłocznie sprowadzili muzyków z powrotem.

Okazało się, że ci najlepsze zostawili na koniec. Wpierw zagrali sztandarowy utwór, na który czekali wszyscy – hitowy „Zombi!”, doprowadzili następnie salę do wrzenia ultraklasycznymi „Chłopakami”, by ostatecznie zakończyć długą, ale znakomitą wersją „Klucznika” i podziękowaniami dla supportujących Pieniędzy.  

Ogółem - warto było w ten sobotni, zimny wieczór wyjść z domu. Czy jest bowiem lepsza odtrutka na niską temperaturę, niż dobry,  rozgrzewający do czerwoności koncert jednej z najbardziej cenionych rockowych grup w kraju?

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz