środa, 3 lipca 2013

Kecaj - "Liga Niezwykłych Dżentelmenów" - recenzja

Nie da się ukryć, że Kecaj, uprzednio członek klasycznej, acz zapomnianej już grupy Koligacja Gie Ka, nie miał lekko, jeśli chodzi o solową karierę. Wydany w 2004 roku nielegal „Małe dzieło” przeszedł bez praktycznie żadnego echa, a prace nad drugą płytą szły – lekko mówiąc – nie za dobrze. Dopiero w 2010 roku otrzymaliśmy dowód, że Kecaj nie porzucił mikrofonu w cholerę - w przepastne odmęty Sieci wrzucony został bootleg, zawierający niedokończone kawałki Kecaja, nagrane na bitach Goldiego. Materiał, nazwany ironicznie „Liga Niezakończonych Dżentelmenów”, oparty był na ciekawym koncepcie – każdy kawałek nazwany był imieniem i nazwiskiem postaci z filmu lub z literatury, np. „Lucjan Bohme” czy „Bill Costigan”. Bootleg miał być przedsmakiem przed nadchodzącym drugim albumem Kecaja – albumem, który w tym roku został ukończony i wypuszczony do Sieci. Gentlemen, stand up, the Court is now in session



Spieszę donieść od razu, że jest album niezwykle interesujący. Przynajmniej od strony tekstowej   -  Kecaj dopilnował, aby teksty były dopracowane. Nie ma co liczyć na przebojowe bangery i hektolitry Hennessey czy „big booty beeyatches” – to klimaty zupełnie różne. Kecaj zabiera nas w nostalgiczne, refleksyjne rejony, pełną subtelnych metafor i sugestywnych opisów podróż w spektrum ludzkich emocji. Największą zaletą tekstów członka Koligacji jest to, jak płynnie łączy opowieści o tytułowych bohaterach z – summa summarum – opowieścią o sobie samym. To płyta bardzo refleksyjna, i nie bez powodu na jej okładce widzimy Atak Klonów Kecaja. Każda postać, nieważne z jak odległego świata – hi, Billy Pilgrim – to cząstka samego Kecaja. Teksty MC skreślił wyśmienite, i niezwykle łatwo jest wczuć się w sytuację „podmiotu lirycznego”- każdy zrozumie strach i gorycz w „Adasiu Miauczyńskim”, cierpienie z miłości w „Pauliem Bleekerze”, pretensje w „Malcomie Crowe”… Nie oznacza to jednak, że teksty nie stanowią wyzwania – przeciwnie, potrzeba wielokrotnych przesłuchań, by wychwycić wszystkie nawiązania i zrozumieć wszystkie metafory. I za to duży plus. 

Technicznie Kecaj nie brzmiał nigdy tak dobrze, jak tutaj. Na płytach Koligacji zdarzało mu się brzmieć bardzo monotonnie – tutaj problem ten zniknął.  Kecaj płynie pewnie, i doskonale potrafi oddać w swym głosie uczucia, takie jak smutek, tęsknotę czy gorycz. Jednak zdarzają się wpadki – np. w „Forreście Gumpie” Kecaj cały czas jedzie z wyjątkowo denerwującą akcentacją i przeciąganiem wyrazów. Nie do końca przypadły mi też do gustu wstawki melorecytacyjne w „Adasiu” i „Guido Orefice”.

Wszystko to Kecaj zarejestrował pod produkcje m.in. Rapha, Goldiego, Palmera Eldritcha i Elmera Bookza. Bity są generalnie utrzymane w ciężkim, melancholijnym, refleksyjnym klimacie – jak na rozpoczynającym album świetnym tracku na ambientowym, chłodnym podkładzie Plamera Eldritcha (swoją drogą, to też imię postaci literackiej – dokładniej, z fenomenalnej powieści „Trzy stygmaty Palmera Eldritcha” Philipa K. Dicka… Connection?) czy refleksyjnym „Leonie Zawodowcu”. Są też wycieczki w bardziej klasyczne rejony („Adaś Miauczyński”), jak również w bardziej industrialną elektronikę (złowieszczy i mroczny „Malcolm Crowe” Cygi), a także w cieplejsze brzmienie („Will Hunting”). 

Ogółem bity na albumie są… OK. Tylko OK. Produkcja „LND” nie jest w żadnym razie rzeczą godną wynoszenia na piedestały – choć uwielbiam bity „smutne”, refleksyjne, tu nie zachwyciły mnie jakoś szczególnie – a dokładniej, nie wszystkie. Znakomitą robotę wykonał tu bowiem wspomniany Palmer Eldritch, który oprócz podkładu do „Chrisa Gardnera” stworzył rewelacyjny bit do „Pauliego Bleekera”. Cichy, elektroniczny bit, wsparty grającą w tle gitarą i mocnymi werblami pasuje doskonale do liryków Kecaja. Spodobał mi się też bit Goldiego do „Davida Helfgotta” – ciężka perkusja, zimne brzmienie trąbki, a w tle chór…. Ciekawy jest też bit do „Billy’ego Pilgrima” – bardziej skoczny, weselszy, pasujący nawet klimatem do wykręconej powieści Vonneguta – jednak tu Kecaj popełnił błąd i zostawił  niemal dwie minuty samego instrumentala, przez co bit szybko zaczyna nużyć. Są obok tego na płycie bity mdłe i nieinteresujące, jak nudny „Forrest Gump” czy przeładowany elektroniką „Guido Orefice”.

„Liga Niezwykłych Dżentelmenów” Kecaja to solidna pozycja, z interesującym konceptem, wymagająca skupienia i kilkukrotnego odsłuchu, by docenić ją w pełni. Niewątpliwym atutem tej produkcji jest duszny, refleksyjny klimat, jednak nie podpasuje on każdemu (już widzę te skrzywione pyski i okrzyki „precz z emo-rapem”…), plus produkcyjnie album jest przeciętny. Miło słyszeć, że Kecaj wciąż jest w grze, i klątwa wisząca nad jego solówką w końcu zniknęła… Miejmy nadzieję, że następna jego produkcja będzie kwalifikowała się znacznie lepiej niż „wyższe stany średnie”.

Najlepszy track: „David Helfgott"

Najlepszy bit: „Chris Gardner”

Najlepszy wers: „Mieliśmy być artystami/Poeci ulicy, Boga za nogi złapali/Jak Branford Marsalis, Salvador Dali/Nagradzani brawami od pustej sali” – „Adaś Miauczyński”

Ocena: 6+/10 

Płytę pobrać i zakupić można ze strony skwer.org: http://skwer.org/





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz