niedziela, 28 kwietnia 2013

Wiecznie żywy album?- recenzja płyty "Buntownicy i Lojaliści"

19 kwietnia miała miejsce premiera nowego albumu Greena, autora dobrze przyjętego krążka pt. „Kryptonim Monolog”. Po raz kolejny dostajemy od reprezentanta Łodzi zaangażowane teksty dalekie od banału i ciekawie oscylujące wokół tematu przewodniego zawartego w tytule.


Pierwsze co nasuwa się na myśl po odsłuchu „Buntowników…” to wniosek, że jest to rap trudny w odbiorze i na pewno nie ma tu hitów na przysłowiowe pięć minut.  Rap trudny, ale na odpowiednim poziomie. Pierwszy singiel „Jestem z tych” mógł sugerować, że płyta będzie oparta na lżejszych brzmieniach, które będą bujały głową. Nie wiem czy zamysł autora był taki by zmylić słuchaczy, bo jeśli tak to udało mu się nas wykiwać.

Dostajemy bowiem porcję ciężkich (i jakże znakomitych), czasem nawet mrocznych brzmień („Wiesz gdzie mnie szukać”) i osobistych tekstów („Dziękuj”). I wbrew pozorom utwór „Jestem z tych” świetnie pasuje do całej koncepcji albumu mimo swojej nieco innej formy niż większość kawałków na płycie. Wszystko zawarte na krążku zgrabnie kręci się wokół tytułu co dobitnie potwierdza nam sam autor w ostatnich wersach na płycie: „Moja misja to być w Twoich myślach, podpisano Green, Buntownik i Lojalista”.

Skity zawarte na płycie są bardzo starannie dobrane do całej idei albumu i poszczególnych kawałków. Najlepszym przykładem jest skit o bikiniarzach, który jest rozwinięciem kawałka „Się gapisz”, który to zresztą kawałek jest swego rodzaju storytellingiem o niewielkich rozmiarach, ale bardzo celnych wersach:  „miejskie latarnie w tym całym teatrze szatana, nigdy nie świecą tam gdzie zawsze rozgrywa się dramat”.

Ciekawym zabiegiem, a właściwie cechą charakterystyczną dla Greena jest tworzenie ulicznej poezji. Raper łączy wzniosłe metafory i barwne sformułowania z mocną uliczną ekspresją co dodaje temu albumowi dodatkowego smaku.

Na podkreślenie zasługują występy gości, a w szczególności W.E.N.A., którego zwrotka wywołała u mnie ciarki jak i cały kawałek „Wiecznie Live”, który jest jednym z najlepszych na krążku. Jedyne nad czym ubolewam to, że „Buntownicy i Lojaliści” tak szybko się kończą. W całej swojej koncepcji i wykonaniu mamy tu do czynienia raczej z konkretnym projektem niż albumem długogrającym, co być może jest jednak jego zaletą. Pelson powiedział kiedyś, że woli zostawić niedosyt niż zrobić za dużo. I niech tak będzie. Nie wiem czy album „Buntownicy i Lojaliści” będzie wiecznie żywy ale na dzień dzisiejszy w naszej skali otrzymuje ode mnie 7,5.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz